Antropyton

Tuesday, February 28, 2006

Kolejny (markowy) bojkot.

Antropologowie oddali swoj glos. Etyczne straznice wypisuja przykazania. Chyba slusznie. Pisalam wczesniej, ze sama mam zbyt malo woli, by SIE ORGANIZOWAC. Pisalam tez, ze byc moze to ignorancja. Nie wiem. Musze rozpisac swoje sumienie na czesci pierwsze. Jednego jestem pewna - masy robia wrazenie bardziej wrazliwych i bardziej swiadomych. AAAUnite z zaprzyjaznionymi stowarzyszeniami (z ktorych nazw swoja droga mozna by sie niezle posmiac) rozpisala rezolucje domagajac sie bojkotu Coca-Coli. Smieszne? Byc moze. Po paru latach omijania tego tematu i zamykania uszu na wyolbrzymiane "punkowe teorie spisku" spojrzalam na sprawe z boku. Byc moze popelniam podstawowy blad logiczny, jakim jest powolywanie sie na autorytety, jednak naleze do tego plebsu, ktory zawierza Akademi. Jest godzina 11 i kawa dopiero nadpoczeta, wiec byc moze majacze cos o Ikarach... Chce jednak o tym doniesc, byc moze by samej pamietac. Byc moze by nazwac inaczej, to o czym wszyscy wiemy, ale nasze konformistyczne palce dra na kawalki. Nie wiem. Esej bedacy, wedlug Savage Minds, inspiracja do tej akcji mozecie sciagnac tu (pdf). Przeczytam jak wypije kawe. Albo dwie.

Zaczyna mnie natomiast draznic cale to moje piszanie, bo zdaje sobie sprawe z ilosci uzytego "nie wiem" w moich notkach. Prawda, blogowanie sluzy koncentracji. Wyostrza uwage. Mi jednak brakuje chyba narzedzi by przenosic tu (lub gdziekolwiek) konstrukcje moich obserwacji. Nic to, bede probowac dopoki mi sie ucho nie urwie.

Codziennie nalezy sie czemus przeciwstawiac. Kazdego dnia znajdzie sie cos lub ktos wymagajacy naszego wsparcia. Donkiszotowcy Wszystkich Krajow Laczmy Sie - chcialoby sie rzec. Ale co wtedy nam zostanie? Z czego jestesmy w stanie zrezygnowac? I czy rezygnacja jest wlasciwa strategia? Jutro bedzie Nestle, pojutrze Toshiba a w piatkowy post wspomnimy tybetanskich mnichow. Nie wiem (sic!). Denerwuje mnie jedynie wybiorczosc. Z jednej strony jest nieunikniona... Z drugiej...

Widzialam wczoraj "Lord of the War". Tendencyjne. Ale chyba prawdziwe. Kto widzial "Koszmar Darwina" przeklnie obyczajowa fabule. Ja mysle jednak, ze warto. Warto, by wyryc w pamieci. Wiem, ze nie trzeba tatuowac swiadomosci i to nie my powinnismy o pewnych rzeczach pamietac. Jednak od naszego warzywniaka niedaleko do Sierra Leone... Chce pamietac o tym i chce odnalezc sile by tak jak Valentine palic wiatraki. Wiatr i tak wiac bedzie...

Wednesday, February 22, 2006

Bo...

Nie ma mnie bo: robie pierwsza w zyciu obserwacje, o ktorej absurdach, wadach i zaletach opowiem potem; bo mamy najazd rodzinny, co mowi samo za sie; bo slecze nad jeszcze wiekszym absurdem - bawie sie w tlumacza, specjaliste od spraw korozji i innych raportow wykonawczych wobec czego ostatnie dni spedzam na elektrochemicznych rozprawach. Nie zmienilo sie to, ze tradycyjnie popadam w skrajnosci i od calkowitego bojkotu popadlam w obsesje G i wikipedoze! Jak niby inaczej znalezc octan potasu i budowe posypywarki o dwoch rozrzutnikach?!

Nie zmienila sie rowniez norweska prasa. W wolnym tlumaczeniu: W Norwegii lubimy narzekac na to i owo; ze internet za drogi, za wolny, ze zasieg nie ten. Ale inni maja gorzej... itp itd. Chodzi rzecz jasna o pozyskiwanie cieplej wody w polskich gospodarstwach. Dziekuje Agacie Kindze za tipsa:):)

Tuesday, February 14, 2006

Walka o "wyrostkow" trwa.

Dla zainteresowanych moim "oburzeniem" w ostatnim opcicie - mozna sledzic, moze cos z tego wysledzimy.

Mercedes Benz

Hihi, wlasnie zdalam sobie sprawe, ze Moh. Ber. maja skrot MB!! Calkiem calkiem. Wyscigowki...

Global + mikro = absurd

Ja sie zgadzam, ja sie przylacze. Ze wzgledow oczywistych, i jak mi ktos powie, ze jak nie ja to ktos inny sprzedawac bedzie dragi to sie zastrzele, tu na miejscu. I pierwszy raz moje miejsce pracy nazwane zostanie pulpitem, bo chyba glowa ofiary pada wlasnie tam a nie na biurko, stol czy stolik. W kazdym razie, takie chwile sa troche jak spowiedz - zmuszaja do przemyslen, do zabrania stanowiska, a co rowniez za tym idzie - do wachania. Zmusza do samokrytycyzmu i porzucenia: przyzwyczajen, kaprysow i przepychu. Przylacze sie dzis do bojkotu, nie tylko wiec ze wzgledow globalnych, ale i z wlasnej (nieprzymuszonej woli - dokonczylo mi w glowie) potrzeby. Zatrzymanie sie i odrzucenie zbednych czynnosci, ktore powoli staja sie fizjologiczne. A co smieszniejsze - nie pamietajac, kolejnosci 10 przykazan, weszlam wlasnie na onet.pl, interia jest tzw. filia wielkiego G (oficjalnie, tzn., ze onet pewnie tez jest, a jak nie G to Y albo M). i co jak co, ale zeby polskie portale nie odnalazly TAKIEGO hasla?!! Po pierwsze juz na samym starcie musialam uscislic moje zapytanie, gdyz pierwsze odnaleziony dekalog dotyczyl nie Mojzeszowego przeslania, ale Katechizmu Handlowego, czyli "10 przykazan szczesliwego klienta"! Okazalo sie jednak, ze Dziesiatka z Katolikiem nie ma nic wspolnego - haslo nieznane. Generalnie z religia (jakakolwiek) ma malo wspolnego. Uparlam sie i powiedzialam sobie, ze poszukam, bo pewnie gdzies bedzie (bo MUSI przeciez byc!!!) link do upragnionego hasla. Oto co znalazlam:
  • 10 przykazań menedżera zakupów,
  • 10 przykazań młodości,
  • 10 przykazań właściciela suki hodowlanej,
  • 10 przykazań skuterzysty,
  • 10 Przykazań szczęśliwego człowieka - analiza chemiczna kobiety.
Takich bylo wiecej. Dopiero na chyba 4ej stronie znalazlam cos co choc troszke wpisuje sie w podmiot moich poszukiwan: "10 przykazań Moherowego Beretu". Ale stad przeciez jeszcze dluga droga. Skandal i granda! A gdyby tak ktorys z internautow chcial sie nawrocic a G czy Y byloby zablokowane fizycznie, lub jak dzis ideologicznie? A jeszcze dodatkowo nie mialby polskiej klawiatury, a sprytnym by nie byl? A moze to norweskie lutry nie dopuszczaja do Synajowego Slowa? Smieszna wydala mi sie ta sytuacja, a mialam pisac o czyms innym. Trudno. Niech ktos napisze, ze sie nie zgadza, to sie wkurze i zripostuje! Oprocz milego uczucia "make a difference" czuje straszny niesmak, swiadomosc slabosci i, w rzeczy samej, obojetnosci. Gdyby kazdy czekal na impuls zewnetrzny... Podziwiam tych, ktorzy maja sile.

A najbardziej podobalo mi sie niemal blasfemiczne nawolywanie:
"Pomóż kreować 10 przykazań" !!!! To lubie!!

Friday, February 10, 2006

Munch.

Kolejny raz wybralam sie do Muzeum Muncha Juz przed samym wejsciem przekonalam sie, czemu moje wizyty nie byly czestsze. Dol. Dol. Dol. A najlepiej od razu sznur i na drzewo. Moja pierwsze spotkanie z norweskim mistrzem odbylo sie w atmosferze ciekawosci, zachlysniecia miastem i generalna wakacyjna euforia. Pamietam tylko, ze minal mi ten nastroj szybko. Potem balam sie, doslownie balam sie zagladac tam. Nie chcialam prowokowac zbednych negatywnych emocji. Bo kto ma w sobie tyle idiotyzmu by od przyslowiowego krzyku uciekac w krzyk. Od smutku w samotnosc. Od strachu w tuberkuloze. Wystarczajaco zle wspominalam poprzednia wizyte.

Zebralam jednak sily i poszlismy. Uffff. Zastanawia mnie kto mniej sie zmienil - Munch czy ja? On dalej bez talentu, ktory przekonalby estetyka, wciaz zmuszajacy fale przechodniow do ugiecia karku i przybrania min pelnych zrozumienia. Mi sie tam Munch nie podoba nadal. I wciaz wywoluje u mnie dwie reakcje: niemozliwa irytacje i nieprawdopodnobnego dola. Nie wiem zreszta czy tak to sie zwie; cos na ksztalt frustracji tez sie pojawia, i ciezar jakis i zawiesina. I pytanie: na co ja tu przyszlam?! Na co mi palec jakiegos trolla wypominajacego mi bezczelnie moje slabosci?! Zeby chociaz to ladnie robil! Przeciez swiat nie jest taki brzydki. Uff, jak tam ciezko bylo. Nie znosze go.

W wizycie w Muzeum Muncha jest jednak cos specjalnego. Z pragnieniem powietrza opuszcza czlowiek mury i ze zdziwieniem odkrywa, ze powietrza nie ma! Wystawa wcale sie nie skonczyla. Munch dalej trwa. I jesli o to Edkowi (przepraszam jesli bluznie) chodzilo, gratuluje, jesli zaplanowal to w ten sposob to jest geniuszem. Skutecznie odbiera czlowiekowi ochote na cokolwiek. A mi pomogl zdobyc kolejny argument dlaczego chce opuscic Norwegie. Te rozmazujace sie ksztalty...


P.S. Z rozbawieniem przeczytalam wiec dzis o nadchodzacej serii pt. Life Force. Vitalism as an artistic impulse 1900-1930. Do trzech razy sztuka?

Sunday, February 05, 2006

Zakochalam sie!

Metonimia. (Nowy) wrog ludu.

23go stycznia pojawił się w VG artykuł. Traktuje on o śniegu. Śniegu, który z definicji białym powinien być. Norwegów przywiązanych do jego jakości poważnie zaniepokoił fakt, ze biel nie jest już biała! Niejedna mądra glowa zasiadła, pomierzyła, przeliczyła i orzekła: śnieg w twoim ogródku poszarzał przez zanieczyszczenia z Europy Wschodniej. Być może. Nie mam wystarczająco wiedzy by podważać merytorycznosc artykułu. Mam również wszelkie podstawy aby się temu nie dziwić. Zaciekawiła mnie inna rzecz.

Europa Wschodnia, długa i szeroka a pojecie tez względne. Fragell wymienia Polskę, Litwę i Białoruś jako „śniegowych przestępców”. W porządku. Zastanawia mnie tylko fakt dlaczego tytuł brzmi „Sadza z Polski brudzi twój śnieg”! Czyżby jakaś nieznana lub niezrozumiała dla mnie metonimia? Tylko co ma przedstawiać w tym przypadku Polska? Europę Wschodnia czy „zło”? Nie chce demonizować, ani oskarżać, ale wyświechtane słowo „dyskryminacja” mimowolnie cisnie mi się na usta. Nie jestem również zaślepioną patriotka, która w oczy prawdę kole. Tym, którzy mnie znają nie musze tłumaczyć, ze wiem również, ze w dużej mierze „sami sobie zgotowaliśmy ten los”. Coraz częściej spotykam się jednak z zupełnie niepotrzebnym podkreślaniem Polski lub Polaków w negatywnych kontekstach. O pozytywach pisze się dwunastka, negatywy okrasza się tłustym drukiem, najlepiej na pierwszej stronie. Nie było tego wcześniej, naprawdę, nie na taka skale. Oczywiście, pisze sie o Nas więcej, gdyż jest Nas tu co raz więcej. Można jednak napisać i NAPISAC.

Polska stała się dobrze sprzedającym sie towarem. Ksenofobiczni Norwegowie kupują Polskę jako symbol. Kochani, staliśmy się kolejnym kozłem ofiarnym. Pakistanczycy, Turcy, Hindusi… Ich już Norwegia przerobiła. Z nimi już sie uporała. Walka o polityczna poprawność dotyczy nacji ze stosunkowo długą tradycją osiedleńczą. Nowa Emigracja, jak ta z Europy Wschodniej, ma przed sobą długą drogę.

Gratuluje jednocześnie Fragellowi i innym autorom niezwykłego daru obserwacji społecznych nastrojow, wiedzy o czytelnikach i zmysłu marketingowego.

Burka Band

A jednak cuda sa mozliwe. Posluchajcie i poczytajcie!

Troche historii. Trzeba pielegnowac takie skarby...

Friday, February 03, 2006

Zazenowanie.

I oto w moje rece trafil dzis najnowszy numer Op.citu. Warszawskie czasopismo skupiajace polskich etnografow i antropologow. Czytalo sie milo, a nawet latwo, lekko i przyjemnie. Ambitni mlodzi ludzie podejmuja trudne tematy zawstydzajac moja niewiedze. Czytam o zaangazowaniu nauk spolecznych, o tolerancji wobec "innych", o etyce i relatywizmie. Na stronie 7 tekst niejakiego/niejakiej "jk"; fiszka, notka z obserwacji w pociagu, rodzaj blyskotliwego spojrzenia na to, co codzienne, co wokol. I zjezylam sie! JK kpi, nabija sie, czysta ironia czestuje bohaterow opowiesci. Glowne postaci "w telewizji zwani wyrostkami" maja "twarze nieskazone filozoficzna refleksja", a tylko heroiczny wysilek, jak czytamy, pozwala jednemu z nich wymienic nazwisko Pitagorasa. Po co i dlaczego nie jest wazne. Wazne, ze JK konkluduje przebrzydle zjadliwie: "Panowie, pani od matematyki bylaby z was dumna!". Czy gdyby JK byl(a) swiadkiem wdrazania ktoregos z projektow rozwojowych majacych, na przyklad na celu skomputeryzowanie szkoly w Burkina Faso, i ktorys z tamtejszych nauczycieli po ciezkim dniu zrozumumialby zasady dzialania internetu, uzyl(a)by komentarza: "Wow! Bill Gates bylby z Ciebie dumny!"? Wyglada mi to predzej na rasizm intelektualny i kulturowy a nie na takowy relatywizm, ktory powinien byc podstawowym narzedziem antropologa, a ktorym JK najwyrazniej nie wlada. Zaczynam wiec watpic w profil pisma, ktore z zalozenia, jak nie z definicji, powinno krzewic relatywistyczne przeslanie. Mam tylko nadzieje, ze JK, poza tym pechowym fragmentem, zajmuje sie badaniem tylko i wylacznie ludzi wyksztalconych. Jesli nie, szczerze obawiam sie o godnosc opisywanych i etyczna poprawnosc tychze badan. A nawet jesli sa one "poprawne" watpie w ich szczerosc, bo zgadzam sie z Williamem B. Yeats'em, iz nie mozna oddzielic tanca od tanczacego.

Nie chce zabrzmiec jak relatywistyczna dewotka. Wolnosc slowa, o ktorej ostatnio tak glosno, owszem. Ale istnieja granice przyzwoitosci. I przekroczeniem tej granicy jestem szczerze zszokowana i zawiedziona.

P.S. William B. Yeats Among School Children